Cześć!
Kącik muzyczny wraca do życia po nieco przedłużonej letniej
przerwie. Co wydarzyło się podczas tego lata, a było ciekawą nowością? W
czerwcu swój solowy album wydał Damon Albarn, wokalista znany z brytyjskiego
rockowego zespołu Blur. Jestem pewna, że każdy zna ze słyszenia naładowane
pozytywną energią kawałki „Song #2” i „Crazy Beat”. Moim zdaniem Damon nadawał
Blur specyficzny charakter; nie był duszą tego zespołu jak np. Morrisson w The
Doors, ale gdyby nie inny wokalista, wydaje mi się że nie byłoby tego
mistycznego klimatu za sprawą jego spokojnego, wręcz nawet „zamulonego” głosu.
Jako solowy artysta się nie sprawdził. Kiedy światło dzienne ujrzała jego płyta
„Everyday Robots” miałam nadzieję na pozytywne wstrząsy, być może takie, jakie
już słyszałam na poprzednich płytach Blur i liczyłam na jakąś sensację. Kiedy Artur
Rojek gdy odszedł z Myslovitz nagrał przyzwoitą solową płytę, przy której za
bardzo nie da się zanudzić, tak nie każdemu się to udaje, i wśród tych osób na
pewno jest Damon Albarn. Pierwsze dwie piosenki zaskoczyły mnie niesamowicie.
Nic dodać, nic ująć. Ciekawe efekty elektroniczne, bardzo intrygujące dźwięki
gdzieś w tle; warstwa tekstowa tytułowej piosenki monotonnie zapętla się wokół
słów „Roboty Codzienności”. Słuchając „Everyday Robots” i przechadzając się w
deszczowy czerwcowy dzień, spokojnie i powoli po tłocznym mieście, odnosiłam
wrażenie, jakbym brała udział w jakimś teledysku; jakby ta piosenka była
naturalną ciszą samochodów i wrzasków, tyle że nie w moich słuchawkach, a
gdzieś pomiędzy kroplami ciężkiego deszczu.
„[…]Jesteśmy Robotami Codzienności z naszymi telefonami
W procesie powrotu do domu
Wyglądamy jak zapomniane kamienie
Skazani na samych siebie […]
Roboty Codzienności starzeją się
A nasze usta tak zimne
Jak samotne kamienie
Jesteśmy skazani na samych siebie”
Drugi utwór na płycie, „Hostiles” (z francuskiego – hostie –
wrogość) nie ma, jak dla mnie, takiego tekstu jak „Us and Them” Floydów, ale
muzycznie jest jak płynąca, różowa rzeka – gęsta jak budyń, w kilku miejscach
się przerzedza, a poza tym to płynie dalej, gładząc szuwary. Przyjemnie się jej
słucha, ale po pewnym czasie staje się męcząca i przytłaczająca; nazwałabym to
bardziej zauroczeniem odbiorcy, niż długotrwałą miłością.
„to będzie cichy dzień
który z tobą będę dzielił
wybijając wrogość ( z francuskiego hostile - wrogość )
z którą się zmówiliśmy
z nadzieją że znajdziemy klucz
do tej zabawy komunikacją
między tobą a mną”
Z całych dwunastu utworów zamieszczonych na płycie, poza
dwoma pierwszymi, spodobały mi się jeszcze luzacka i wesoła „Mr Tembo” i żwawa
ale melancholijna „Lonely Press Play”. The Beatles nagrywając ostatnią wspólną
płytę, Abeby Road, oficjalnie wrzucili 16 piosenek kończąc album utworem The
end, ale ponieważ Paulowi McCartneyowi nie za bardzo przypadło to do gustu,
odcięto fragment ostatniej piosenki i zrobiono osobny przypadkowy 20- paro
sekundowy żart – „Her Majesty”. Na większości okładek płyty utwór Her Majesty nie jest wymieniony. Jego
nazwa widnieje jednak na naklejce na samej winylowej płycie. Podobna urocza
piosenka jest także na płycie Damona – nazywa się Parakeet i trwa aż ponad 40 sekund. To chyba moja ulubiona z całego
albumu. Wydaje mi się, że w pierwszej połowie płyty wokalista jeszcze się jakoś
przykłada do pracy artystycznej, bo szczerze mówiąc dotarłam z lekkim trudem do
szóstej piosenki i przerwałam słuchanie, gdyż moje uszy były zmęczone tym, co
słyszały. Więc ogólnie jakoś rzecz komentując, albo przesłuchałam cały album i
urwała mi się w którymś momencie taśma i nie pamiętam, albo faktycznie było tak
nudno, ze dałam sobie spokój. To przecież nie lektura szkolna, którą trzeba
przeczytać, nieważne jak bardzo nudna by była. Nie chcąc sobie psuć nastroju,
zakończyłam swoją przygodę z tą płytą jakoś tak po szóstej piosence. Naprawdę
próbowałam znaleźć fascynację, ale się nie dało. To nie zmienia jednak faktu,
że pierwsze dwie piosenki to, jak dla mnie, coś szokującego. Mają jeszcze tę
moc. Może dlatego ze są na początku płyty… Wytrwałym w słuchaniu całości
oczywiście życzę z całego serca szczęścia. Jeśli znajdzie się ktoś taki – proszę
o komentarz pod artykułem, wtedy dokończymy drugą część „recenzji” wspólnie, bo
trudno mi się wypowiadać na temat piosenek, których nie znam. W ocenie ogólnej
album „Everyday Robots” Damona Albarna jest dla mnie niezbyt ciekawy, ale
znajduje się tam parę perełek. Nie mogę oceniać takiego artysty jak Damon Albarn,
nie mogę oceniać żadnego artysty, gdyż sama nie nagrywam płyt, jedynie
odtwarzam na instrumencie ich piosenki. Gdybym miała komuś polecić twórczość
Damona – to na pewno jeszcze te płyty z Blur i piosenki, które wymieniłam w
artykule. Przygody z nim nie zakończyłam jeszcze, i liczę na więcej owoców jego
talentu. Zawsze mogę wracać (co też czynię) do starych, dobrych płyt Blur i
przyjmować je bezkrytycznie... Życzę miłego słuchania J
Magda