poniedziałek, 19 maja 2014

Wydarzenia kulturalne- Czerwiec


  • Festiwal,, Europa na widelcu’’ to niepowtarzalna okazją do degustacji dań kuchni europejskiej, która odbędzie się 6 czerwca na wrocławskim rynku.
  • Odrobina Indii we Wrocławiu? Dlaczego nie? Już 21 czerwca we Wrocławiu odbędzie się festiwal kolorów. Więcej informacji na stronie https://www.facebook.com/Festiwal.Kolorow?fref=ts .
  • Linkin Park wystąpi na wrocławskim stadionie 6 czerwca . 
  • Już niedługo 22 czerwca na stadionie we Wrocławiu wystąpi James Blunt .
  • Tak jak rok temu również w tym roku w Hali Stulecie odbędzie się Polska Noc Kabaretowa. Udział w niej wezmą m.in. kabaret Nowaki raz kabaret Paranienormalani .Dokładny termin imprezy to 27 czerwca godzina 20:00. Ceny biletów 60-120 zł.
  • 14 czerwca na stadionie we Wrocławiu obecność fanów motoryzacji obowiązkowa . Niewyobrażalne akrobacje oraz ryk silników – Monster Trucki powracają.
  • Już 26 czerwca we wrocławskim klubie Eter odbędzie się pierwsze edycja festiwalu NEXTPOP. Będzie to okazją do wysłuchania występów młodych zespołów , które wyróżniają się na tle innych grających muzykę popową artystów brakiem komercyjnego podejścia do swoich utworów . Wystąpią m. in. BOKKA, Fismoll , KARI , Oly i islandzka formacja Low Roar. Szczegóły na stronie www.nextpopfestival.pl.







                                                                                                                                                   ~Natalia

środa, 7 maja 2014

Moja opinia na temat lektur szkolnych

Siedzę. Trochę zimno mi w stopy. Na czarnym stołku, przy moim boku stoi kubek z gorącą herbatą. Taką z cytrynką, jak lubię. W dłoni trzymam książkę. Nie grubą, Dwieście stron. „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. Czytam już długo, kilka godzin. Czytam, bo muszę, czy czytam, bo chcę? Obchodzi mnie to co czytam, czy czytam pomijając pewne informacje, nie słuchając tego cichego głosiku w głowie, który zlepia literki w słowa, wyłączam się? A może czytam z uwagą, wyłapuję informację, próbuję zrozumieć, wciągam się, czuję tę książkę? Mówię tu szczerze, jak należy, że w swoim życiu przeczytałam wszystkie zadane lektury. Może to wynika z mojej ambicji, a może z tego, że jak zadane, to głupio nie przeczytać, a jakby nie przeczytać, to tak jakby coś stracić? Jedne z nich czytałam z entuzjazmem, przeżywałam je, na korytarzach szkolnych, dyskutując o nich z rówieśnikami. Do innych podchodziłam z większym dystansem, może nie skradły one mojego serca, ale nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobały, że były złe, słabe, beznadziejne. Jedyną lekturą, której nie mogłam przetrawić była „Zaczarowana zagroda” autorstwa Centkiewiczów. Lektura bodajże dla uczniów drugiej klasy szkoły podstawowej. Czytałam ją trzy razy, bo wciąż miałam wrażenie, że nic z niej nie rozumiem. Losy pingwinów z tejże zagrody chyba już na zawsze zagościły w mojej głowie. Do dziś dzień pamiętam, że jeden z nich miał sierść z kształcie krawata przy szyi. Czy lektury szkolne są komukolwiek potrzebne? Czy zadawanie dzieciom do przeczytania książki ma jakikolwiek sens? Dziś, w dobie internetu, kiedy wystarczy wpisać w wyszukiwarce dany tytuł, a w odpowiedzi dostaniemy wszystko, od streszczeń, opracowań, planu w punktach, charakterystyk do rozprawek, na świecie przedstawionym w książce skończywszy? Chodzi o zaufanie w stosunku do dzieci, młodzieży? Nie bądźmy głupi. Na trzydziestoosobową klasę, zadaną lekturę czyta zazwyczaj mniej niż połowa. Zapewne dlatego że, większości uczniów to nie obchodzi. Choć tego nie potrafię zrozumieć. Nieraz słyszę głosy typu: „Po co mi jakaś Balladyna?” , „Czy przeczytanie „Quo Vadis”, czy innej durnej lektury, coś zmieni w moim życiu, po co mam marnować mój cenny czas?” Właśnie. Cenny czas... Żal czasu na czytanie. I mówię tu całkiem ogólnie, nie tylko o lekturach. I tu pojawia się moje niezrozumienie, żal i rozpacz. Jak można czytanie uważać za marnotrawstwo własnego czasu? Rozumiem, że przesiadywanie całymi dniami na facebook’u jest wielokrotnie ciekawszą alternatywą. No tak. Przecież zdjęcia znajomej, którą ostatnio widzieliśmy 5 lat temu, którą spotkaną na ulicy traktujemy jak osobę całkiem obcą, są ciekawsze. Bingo! Jeżeli mamy problem z czytaniem ogólnie pojętym, to jak mamy z zapałem czytać książki, które ktoś nam podsuwa pod nos mówiąc „Ma być przeczytane za dwa tygodnie.”? Sedno tkwi w nas samych, bo jeśli radości nie sprawia nam czytanie w pojęciu ogólnym, nasze regały są puste, a nową książkę ostatnio dostaliśmy na Komunię Świętą, i była to Biblia, to po pierwsze gratuluję, po drugie współczuję, a po trzecie nie oczekuję, że zadana książka zostanie przeczytana. Bawi mnie również czytanie na przymus. Przeczytać? Przeczytane, a jakże! Zrozumiane? Niekoniecznie. To jest robienie czegoś od niechcenia, bez przyłożenia się, bez zwykłej woli zrozumienia. Myślę tak sobie, że chyba lepiej nie czytać w ogóle, niż przeczytać i wciąż nie wiedzieć co było głównym wątkiem naszej książki. Takie czytanie uważam, za rzeczywiste marnowanie czasu. Czy lektury są nudne? Tu odpowiem z czystym sumieniem, że nie są. One nie muszą mieścić się w naszych gustach, nie są też po to, aby stawały się naszymi ulubionymi książkami. One mogą nas naprowadzać. Po przeczytaniu lektury kryminalnej, możemy sięgnąć po inne dzieła tego gatunku. Możemy się zagłębić, poszukując siebie w książkach. I to jest piękne. W książkach zadawanych i omawianych na lekcjach języka polskiego mamy odnajdywać ludzkie postawy, zachowania, poznawać historię i kulturę. Są to takie podstawowe dzieła, które powinno się znać. Czytając, można odkryć gatunki, z którymi nie mieliśmy nigdy styczności, czy też dowiedzieć się o rzeczach, o których nikt nam wcześniej nie mówił. Jak więc lektury można nazwać nudnymi? Są przecież one wspaniałym źródłem wiedzy, pokazują nam inną stronę świata, poszerzają nasz sposób patrzenia na pewne kwestie. Uważam, że czytanie lektur szkolnych jest ważne. Być może moje zdanie znacząco różni się od opinii moich rówieśników. Ale to właśnie lektury w szkole podstawowej, sprawiły, że pokochałam czytać. Pierwszy raz wzruszyłam i uśmiechałam się przy czytaniu lektury. To one naprowadziły mnie na to, co lubię i to one pozwalają mi poznawać świat, o którym nie miałam pojęcia. Sądzę, że są to takie nasze niezbędne zadania domowe, których „odrobienie” sprawia raczej przyjemność niżeli problem. Aleksandra Ciechanowska

Piękna nasza Polska cała!

Siódma rano, słońce delikatnie przebija się przez zasnute obłokami niebo, ciepły, wakacyjny wietrzyk plącze mi włosy. Stoję pod cudownym budynkiem, jego pomarańczowo-łososiowy kolor swego czasu wzbudzał kontrowersje wśród Wrocławian. Mnie się podoba, co więcej bardzo lubię na niego patrzeć i spacerować, podziwiając jego wnętrze. Dworzec Główny we Wrocławiu jest naprawdę piękny i wyjątkowy. Wchodzimy do środka, czekamy na pociąg do Kołobrzegu, z którego pojedziemy busem do nadmorskiej miejscowości Dąbki. Pociąg wjechał na peron, stado ludzi pcha się do środka, z pewnością są pewni, że wykupienie miejscówek nie wystarcza i już ktoś czyha na ich siedzenie. Ach ta polska nieufność i krętactwo. Już siedzimy, ja, moja rodzina i przyjaciółka. Monotonnie powtarzany dźwięk torów i widok za oknem usypia. Po dziesięciu godzinach jesteśmy na miejscu. Szybkie te nasze koleje, och szybkie. Nie ma czasu na rozpakowywanie czy bliższe poznawanie okolicy, bo już teraz zbliża się ten długo wyczekiwany przeze mnie moment. Kiedy idąc leśną ścieżką, słyszę szum, czuję delikatny powiew wiatru. Mój zmysł zapachu wyczula się i nagle odczuwam woń świeżego, czystego, pełnego bryzy i jodu powietrza. Chcę nim oddychać. Mam ochotę wypełnić tym gazem całe moje płuca, nadmuchać je, niczym balonik. Podchodzę do schodów, wchodzę na górę i widzę to, do czego tęskniłam cały rok. Niesamowity widok fal miotanych w bałtyckich wodach i słońce jedyne, tak piękne zachodzące tu, w Polsce. I jestem dumna, szczęśliwa, chce mi się biec prosto do wody. Euforia rządzi moim ciałem. Wiem, że jestem tu gdzie powinnam. Dotykam miękkiego, chłodnego piasku, który delikatnie masuje moje stopy. Uśmiecham się. Pędzę do wody, do Morza, które kocham całym sercem. Zamaczam stopę i nagle miliony mroźnych igieł boleśnie przebijają mi nogę. Nie poddaję się, „przecież to Bałtyk, polskie morze, trzeba się zanurzyć”, mówię sobie. Druga noga idzie pod nóż lodowatej wody. Daję radę. Teraz uda. Jest coraz ciężej, zmagam się sama ze sobą, nie mogę się poddać, walczę dzielnie. Kapituluję przy brzuchu i plecach. Przerosło mnie to. Chcę uciec. Gdy nagle ni stąd, ni zowąd wielka fala wbija mi morskie sztylety aż po szyję. Zęby mi dygoczą. Jest cudownie. Piękne to nasze morze, piękne! Po orzeźwiającej kąpieli czas zwiedzić okolicę. Miejsce, w którym mamy spędzić tydzień naszych wakacji jest idealne. Gdy tylko wyjdziemy z naszego drewnianego domku, wita nas zgraja mew wciąż krążących nad naszymi głowami. Ich skrzeczenie z czasem stanie się męczące, ale jakież to morze bez mew i jakiż to Polak bez marudzenia? Miasteczko pełne jest tanich reklam, kolorowych neonów i wymyślnych tańczących, grających, śpiewających, jeżdżących i Bóg wie co jeszcze robiących ruchomych pojazdów dla dzieci. Podczas spaceru główną aleją, towarzyszą nam takie hity jak „Jesteś szalona” czy „Majteczki w kropeczki”. Dobra, polska muzyka na wakacjach, to podstawa porządnego wypoczynku! Na obiad udajemy się do jednej z knajp z wielkim, papierowym żeglarzem stojącym przy wejściu. Tradycyjnie zamawiamy rybę. Nie ma nic lepszego niż świeża ryba, pokropiona sokiem z cytryny, jedzona nad polskim morzem. Pychota! Jak nie od dzisiaj wiadomo nasze, rodzime morze jest dosyć kapryśne. Po okresie dwóch dni pełnych słońca i letniego, przyjemnego wiaterku, nadszedł czas na deszcz. Padało trzy dni. Przedsiębiorczy mieszkańcy tej uroczej mieściny otworzyli dwa skupy tanich książek. Zaopatrzyłyśmy się w kilka egzemplarzy. Wszechobecną nudę zapełniłyśmy czytaniem naszych łupów, grą w karty oraz kości. Wbrew pozorom nad morzem gdy pada, a pada często, da się przeżyć. Gdy wreszcie promienie słońca wyjrzały zza szarych chmur, a temperatura osiągnęła wspaniały pułap dwudziestu stopni, poszłyśmy dokładniej odkryć okolicę. Kilkugodzinny spacer wzdłuż bałtyckich wód jest balsamem dla duszy. Zbieranie muszelek, kamyczków i poszukiwania złotego bursztynu są ukojeniem dla zmęczonych. Skupienie się na drobnych, morskich wytworach pozwala uwolnić się od natłoku myśli. Położenie się na plaży i obserwowanie wolno płynących obłoczków jest rajem marzycieli. Tak, więc pozytywna energia, którą zaraziły nas plaża, bryza, morze, Dąbki, ich mieszkańcy, piasek, las, mewy i wszystko wokół sprawiła, że poczułyśmy się szczęśliwe. Kolejne spacery wzdłuż kramików z muszelkami, żeglarzami, bursztynami, czapkami i mnóstwem innych, mało przydatnych pamiątek, skończyły się zakupieniem przez nas pocztówek. Kartki starannie wypełniłyśmy pozdrowieniami i zapewnieniem o cudowności i wyjątkowości polskiego morza. Jest to taka nasza drobna walka z wiatrakami. Ludzie nie lubią Bałtyku. Za każdym razem w rozmowie o nim słyszę, że brudno, że śmierdzi, że zimno, że brzydko, że pada, a ludzie nie mili, a na plażach tłok. Nie ma plusów. Jak polskie to złe, bo przecież za granicą to już inna bajka! Bo ciepło, bo kulturalnie, bo czysto, raj na ziemi można powiedzieć. A ja się nie zgadzam. Może to takie czysto patriotyczne podejście, ale naszego morza, nie zamieniłabym na to bułgarskie. Być może pogoda nie zawsze dopisuje, a temperatura wody zostawia wiele do życzenia, ale o brud się przyczepić nie można. A jakie piękne widoki, cudowny piaseczek, zgrabne mewy. I wszystko to nasze, polskie! Od dzieciństwa, każde wakacje spędzałam w Polsce. Byłam na Mazurach, w Bieszczadach, Tatrach, czy właśnie nad morzem. I jednego jestem pewna, że Polska jest piękna. Wyjątkowość, bogactwo atrakcji, pięknych miejsc, cudownych ludzi, to wszystko mamy tuż pod nosem. Warto najpierw poznać to co mamy, a potem, ewentualnie, zacząć marudzić jak to brzydko i obskurnie (chociaż takiej możliwości nie przewiduję). Aleksandra Ciechanowska

Przyszła wiosna radosna

Mimo, ze wiosna rozpoczęła się już miesiąc temu, warto przypomnieć sobie ten cudowny dzień w, którym to nadeszła. W naszej szkole została ona przywitana zorganizowanymi przez klasę Ic i nauczycieli WF Wiosenaliami. Impreza rozpoczęła się konkurencjami sportowymi, o wdzięcznych nazwach zapożyczonych z języka angielskiego. Rywalizowały w nich wszystkie klasy. W pierwszej konkurencji (Strongman) wystąpili sami chłopcy siłujący się na rękę. Nastąpiło kilka remisów, sromotnych porażek i zaskakujących zwycięstw. Podczas rywalizacji klas trzecich wynikła zaskakująca zmiana reguł. Otóż ta konkurencja w rywalizacji z klasą 3b polegała na gwałtownym uderzaniu w blat ławki w myśl zasady „ Kto pierwszy, ten lepszy!”. Kolejna konkurencja (Step by step) związana była z aerobikiem. W przeciwieństwie do poprzedniego zadania, tu klasy były reprezentowane tylko przez dziewczęta. Polegała ona na rytmicznym powtarzaniu coraz to trudniejszej choreografii. Warta uwagi była konkurencja polegająca na zbieraniu grzybków w specjalnych okularach. Tutaj zawodnicy reprezentowali rożne metody schylania się po rzadko spotykane okazy grzybów. Namacalna, na padalca, na czworaka, jak poparzona, ślizgi, klepaczka czy zmienna jak w kalejdoskopie- uczniowie biorący udział w tej konkurencji wręcz grzeszyli kreatywnością. Po konkurencjach sportowych przyszedł czas na wiosenny pokaz mody. Zadaniem każdej klasy było przygotowanie stroju dla Pana i Pani Wiosny. W tym zadaniu popuszczono wodze fantazji. Jedna z modelek pożyczyła rajstopy od bociana, inni prezentowali styl wiejski. Niektórzy odważyli się nawet poruszyć jakże popularny i kontrowersyjny wtedy temat, jakim jest gender. Jedna z pań wiosen chwaliła się, że „odebrała zimie chłopa”, i dlatego ta, pogrążona w żalu i rozpaczy, w tym roku nie przybyła. Podtrzymane zostały także ludowe tradycje. Marzanny zgodnie ze staropolskim obyczajem były topione w baseniku. Krew, pot i łzy- tak można podsumować ten dzień. Emocje sięgnęły zenitu, ale w końcu wyłoniono zwycięzców, którzy otrzymali atrakcyjne nagrody łączące przyjemne z pożytecznym. Ciekawe, jak tym roku przywitane będzie nadchodzące lato? Weronika

niedziela, 4 maja 2014

Piękna nasza Polska cała



   Szklarska Poręba jest miejscowością leżącą na wysokości 440–886 m n.p.m. Centrum znajduje się wzdłuż dwóch prostopadłych do siebie ulic.
  Domy są tam położone na zboczach różnych wzniesień. Budynki te, były budowane na wyrost (niektóre miały nawet po cztery piętra), a im wyżej się one znajdują tym wyglądają okazalej.
   W dniu naszego przyjazdu właścicielki domku, w którym mieszkałyśmy przez te trzy dni, zaproponowały nam wycieczkę wyznaczoną trasą. Miałyśmy wjechać wyciągiem na szczyt Szrenicy (1362 m n.p.m), a potem zejść, zahaczając po drodze o Wodospad Kamieńczyka.

   Naszym pierwszym przystankiem był wyciąg. Na początku bałam się, że zatrzymamy się nagle w powietrzu trzydzieści metrów nad ziemią. Starałam się nie patrzeć w dół i obserwowałam zmieniający się krajobraz.
 
    Gdy dojechałyśmy do końca trasy, zeszłyśmy z krzesełek i ruszyłyśmy na szczyt, w stronę schroniska. To co zobaczyłam, leżący w punkcie widokowym zaparło mi dech w piersiach.
   

   Była doskonała pogoda na oglądanie widoków. Nie mogłam oderwać wzroku od gór obrośniętych gęsto lasem i kosodrzewiną. Tam wszystko wydawało się na swoim miejscu. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, miało się przed oczami przepiękną naturę. Jedynym śladem aktywności człowieka było schronisko znajdujące się za moimi plecami. Stojąc tam, na tym szczycie, mogłam poczuć ducha tego miejsca. Piękno rozpościerające się wokół mnie sprawiło, że łzy napłynęły mi do oczu.
   Siedziałam tam do chwili, w której mama stwierdziła, że musimy już schodzić. Miałyśmy przed sobą całkiem sporo do przejścia.
  Cały marsz towarzyszył nam szum małego strumyka, do którego w międzyczasie wpadały inne.
   Przeszłyśmy mostem nad wodą i ukazał się Wodospad Kamieńczyka, a właściwie widok z niego. Znajdowałyśmy się na szczycie wodospadu.

    Wodospad Kamieńczyka ma 27 metrów wysokości, woda w nim spada trzema kaskadami do długiego na 100 metrów kanionu Kamieńczyka.
     Widok jest porażający, a uczucia towarzyszące lekko klaustrofobiczne.
   W tym miejscu kończyła się nasza wycieczka. Przed nami znajdował się tylko półgodzinny marsz z powrotem do miasta.
   W Polsce jest mnóstwu miejsc do zobaczenia i nie musimy wyjeżdżać za granicę,  by ujrzeć coś pięknego.



Justyna