Siódma rano, słońce delikatnie przebija się przez zasnute obłokami niebo, ciepły, wakacyjny wietrzyk plącze mi włosy. Stoję pod cudownym budynkiem, jego pomarańczowo-łososiowy kolor swego czasu wzbudzał kontrowersje wśród Wrocławian. Mnie się podoba, co więcej bardzo lubię na niego patrzeć i spacerować, podziwiając jego wnętrze. Dworzec Główny we Wrocławiu jest naprawdę piękny i wyjątkowy.
Wchodzimy do środka, czekamy na pociąg do Kołobrzegu, z którego pojedziemy busem do nadmorskiej miejscowości Dąbki. Pociąg wjechał na peron, stado ludzi pcha się do środka, z pewnością są pewni, że wykupienie miejscówek nie wystarcza i już ktoś czyha na ich siedzenie. Ach ta polska nieufność i krętactwo. Już siedzimy, ja, moja rodzina i przyjaciółka. Monotonnie powtarzany dźwięk torów i widok za oknem usypia. Po dziesięciu godzinach jesteśmy na miejscu. Szybkie te nasze koleje, och szybkie.
Nie ma czasu na rozpakowywanie czy bliższe poznawanie okolicy, bo już teraz zbliża się ten długo wyczekiwany przeze mnie moment. Kiedy idąc leśną ścieżką, słyszę szum, czuję delikatny powiew wiatru. Mój zmysł zapachu wyczula się i nagle odczuwam woń świeżego, czystego, pełnego bryzy i jodu powietrza. Chcę nim oddychać. Mam ochotę wypełnić tym gazem całe moje płuca, nadmuchać je, niczym balonik. Podchodzę do schodów, wchodzę na górę i widzę to, do czego tęskniłam cały rok. Niesamowity widok fal miotanych w bałtyckich wodach i słońce jedyne, tak piękne zachodzące tu, w Polsce. I jestem dumna, szczęśliwa, chce mi się biec prosto do wody. Euforia rządzi moim ciałem. Wiem, że jestem tu gdzie powinnam. Dotykam miękkiego, chłodnego piasku, który delikatnie masuje moje stopy. Uśmiecham się. Pędzę do wody, do Morza, które kocham całym sercem. Zamaczam stopę i nagle miliony mroźnych igieł boleśnie przebijają mi nogę. Nie poddaję się, „przecież to Bałtyk, polskie morze, trzeba się zanurzyć”, mówię sobie. Druga noga idzie pod nóż lodowatej wody. Daję radę. Teraz uda. Jest coraz ciężej, zmagam się sama ze sobą, nie mogę się poddać, walczę dzielnie. Kapituluję przy brzuchu i plecach. Przerosło mnie to. Chcę uciec. Gdy nagle ni stąd, ni zowąd wielka fala wbija mi morskie sztylety aż po szyję. Zęby mi dygoczą. Jest cudownie. Piękne to nasze morze, piękne!
Po orzeźwiającej kąpieli czas zwiedzić okolicę. Miejsce, w którym mamy spędzić tydzień naszych wakacji jest idealne. Gdy tylko wyjdziemy z naszego drewnianego domku, wita nas zgraja mew wciąż krążących nad naszymi głowami. Ich skrzeczenie z czasem stanie się męczące, ale jakież to morze bez mew i jakiż to Polak bez marudzenia? Miasteczko pełne jest tanich reklam, kolorowych neonów i wymyślnych tańczących, grających, śpiewających, jeżdżących i Bóg wie co jeszcze robiących ruchomych pojazdów dla dzieci. Podczas spaceru główną aleją, towarzyszą nam takie hity jak „Jesteś szalona” czy „Majteczki w kropeczki”. Dobra, polska muzyka na wakacjach, to podstawa porządnego wypoczynku! Na obiad udajemy się do jednej z knajp z wielkim, papierowym żeglarzem stojącym przy wejściu. Tradycyjnie zamawiamy rybę. Nie ma nic lepszego niż świeża ryba, pokropiona sokiem z cytryny, jedzona nad polskim morzem. Pychota!
Jak nie od dzisiaj wiadomo nasze, rodzime morze jest dosyć kapryśne. Po okresie dwóch dni pełnych słońca i letniego, przyjemnego wiaterku, nadszedł czas na deszcz. Padało trzy dni. Przedsiębiorczy mieszkańcy tej uroczej mieściny otworzyli dwa skupy tanich książek. Zaopatrzyłyśmy się w kilka egzemplarzy. Wszechobecną nudę zapełniłyśmy czytaniem naszych łupów, grą w karty oraz kości. Wbrew pozorom nad morzem gdy pada, a pada często, da się przeżyć.
Gdy wreszcie promienie słońca wyjrzały zza szarych chmur, a temperatura osiągnęła wspaniały pułap dwudziestu stopni, poszłyśmy dokładniej odkryć okolicę. Kilkugodzinny spacer wzdłuż bałtyckich wód jest balsamem dla duszy. Zbieranie muszelek, kamyczków i poszukiwania złotego bursztynu są ukojeniem dla zmęczonych. Skupienie się na drobnych, morskich wytworach pozwala uwolnić się od natłoku myśli. Położenie się na plaży i obserwowanie wolno płynących obłoczków jest rajem marzycieli. Tak, więc pozytywna energia, którą zaraziły nas plaża, bryza, morze, Dąbki, ich mieszkańcy, piasek, las, mewy i wszystko wokół sprawiła, że poczułyśmy się szczęśliwe.
Kolejne spacery wzdłuż kramików z muszelkami, żeglarzami, bursztynami, czapkami i mnóstwem innych, mało przydatnych pamiątek, skończyły się zakupieniem przez nas pocztówek. Kartki starannie wypełniłyśmy pozdrowieniami i zapewnieniem o cudowności i wyjątkowości polskiego morza. Jest to taka nasza drobna walka z wiatrakami. Ludzie nie lubią Bałtyku. Za każdym razem w rozmowie o nim słyszę, że brudno, że śmierdzi, że zimno, że brzydko, że pada, a ludzie nie mili, a na plażach tłok. Nie ma plusów. Jak polskie to złe, bo przecież za granicą to już inna bajka! Bo ciepło, bo kulturalnie, bo czysto, raj na ziemi można powiedzieć. A ja się nie zgadzam. Może to takie czysto patriotyczne podejście, ale naszego morza, nie zamieniłabym na to bułgarskie. Być może pogoda nie zawsze dopisuje, a temperatura wody zostawia wiele do życzenia, ale o brud się przyczepić nie można. A jakie piękne widoki, cudowny piaseczek, zgrabne mewy. I wszystko to nasze, polskie!
Od dzieciństwa, każde wakacje spędzałam w Polsce. Byłam na Mazurach, w Bieszczadach, Tatrach, czy właśnie nad morzem. I jednego jestem pewna, że Polska jest piękna. Wyjątkowość, bogactwo atrakcji, pięknych miejsc, cudownych ludzi, to wszystko mamy tuż pod nosem. Warto najpierw poznać to co mamy, a potem, ewentualnie, zacząć marudzić jak to brzydko i obskurnie (chociaż takiej możliwości nie przewiduję).
Aleksandra Ciechanowska