poniedziałek, 3 listopada 2014

Kącik sportowy



Witam po długiej przerwie ! Wrzesień przyniósł nam sporo powodów by być szczęśliwym. I nie mam tu na myśli tylko powrotu do szkoły :D, przyjaciół i nauczycieli. Pisząc to, mam na myśli polskie sukcesy w sporcie. Przecież zdobyliśmy dwa mistrzostwa świata!!!
Pierwszy tytuł zdobyli  polscy siatkarze, w rozgrywanych mistrzostwach świata w naszym kraju. Z imprezą rozgrywaną w Polsce wiązaliśmy wielkie nadzieje, jednak ze względu  na różne okoliczności mieliśmy również wiele obaw. Była to największa sportowa impreza kiedykolwiek rozegrana w Polsce. Tym bardziej cieszy sukces naszej reprezentacji. Aż czterdzieści lat musieliśmy czekać, aby znów Polska była najlepsza na świecie. Jedyny taki sukces miał miejsce w Meksyku w 1974. Przecież nas, uczniów  nie było jeszcze na świecie!

Sukces ten nie przyszedł sam. Polska w mistrzostwach przegrała tylko raz, ze Stanami Zjednoczonymi. Reszta meczów to przekonujące wygrane. Czasem potie-breakach, czasem nie, ale liczy się efekt końcowy.
Decydujący mecz odbył się w niedziele 21 września w Katowickim Spodku. Polska zmierzyła się z Brazylią, którą pokonała już wcześniej. Na szczęście i z tego pojedynku wyszła zwycięsko wprowadzając całynaród w euforię
Dziękujemy ! 
Dla miłośników siatkówki mamy jeszcze jedną świetną wiadomość. W 2017 r. Polska zorganizuje Mistrzostwa Europy w siatkówce męskiej. Liczymy na podobne emocje.

                                                                 Mikołaj Niczyj

Kącik muzyczny

Cześć!
Kącik muzyczny wraca do życia po nieco przedłużonej letniej przerwie. Co wydarzyło się podczas tego lata, a było ciekawą nowością? W czerwcu swój solowy album wydał Damon Albarn, wokalista znany z brytyjskiego rockowego zespołu Blur. Jestem pewna, że każdy zna ze słyszenia naładowane pozytywną energią kawałki „Song #2” i „Crazy Beat”. Moim zdaniem Damon nadawał Blur specyficzny charakter; nie był duszą tego zespołu jak np. Morrisson w The Doors, ale gdyby nie inny wokalista, wydaje mi się że nie byłoby tego mistycznego klimatu za sprawą jego spokojnego, wręcz nawet „zamulonego” głosu. Jako solowy artysta się nie sprawdził. Kiedy światło dzienne ujrzała jego płyta „Everyday Robots” miałam nadzieję na pozytywne wstrząsy, być może takie, jakie już słyszałam na poprzednich płytach Blur i liczyłam na jakąś sensację. Kiedy Artur Rojek gdy odszedł z Myslovitz nagrał przyzwoitą solową płytę, przy której za bardzo nie da się zanudzić, tak nie każdemu się to udaje, i wśród tych osób na pewno jest Damon Albarn. Pierwsze dwie piosenki zaskoczyły mnie niesamowicie. Nic dodać, nic ująć. Ciekawe efekty elektroniczne, bardzo intrygujące dźwięki gdzieś w tle; warstwa tekstowa tytułowej piosenki monotonnie zapętla się wokół słów „Roboty Codzienności”. Słuchając „Everyday Robots” i przechadzając się w deszczowy czerwcowy dzień, spokojnie i powoli po tłocznym mieście, odnosiłam wrażenie, jakbym brała udział w jakimś teledysku; jakby ta piosenka była naturalną ciszą samochodów i wrzasków, tyle że nie w moich słuchawkach, a gdzieś pomiędzy kroplami ciężkiego deszczu.

„[…]Jesteśmy Robotami Codzienności z naszymi telefonami
W procesie powrotu do domu
Wyglądamy jak zapomniane kamienie
Skazani na samych siebie […]

Roboty Codzienności starzeją się
A nasze usta tak zimne
Jak samotne kamienie
Jesteśmy skazani na samych siebie”

Drugi utwór na płycie, „Hostiles” (z francuskiego – hostie – wrogość) nie ma, jak dla mnie, takiego tekstu jak „Us and Them” Floydów, ale muzycznie jest jak płynąca, różowa rzeka – gęsta jak budyń, w kilku miejscach się przerzedza, a poza tym to płynie dalej, gładząc szuwary. Przyjemnie się jej słucha, ale po pewnym czasie staje się męcząca i przytłaczająca; nazwałabym to bardziej zauroczeniem odbiorcy, niż długotrwałą miłością.

„to będzie cichy dzień
który z tobą będę dzielił
wybijając wrogość ( z francuskiego hostile - wrogość )
z którą się zmówiliśmy
z nadzieją że znajdziemy klucz
do tej zabawy komunikacją
między tobą a mną”

Z całych dwunastu utworów zamieszczonych na płycie, poza dwoma pierwszymi, spodobały mi się jeszcze luzacka i wesoła „Mr Tembo” i żwawa ale melancholijna „Lonely Press Play”. The Beatles nagrywając ostatnią wspólną płytę, Abeby Road, oficjalnie wrzucili 16 piosenek kończąc album utworem The end, ale ponieważ Paulowi McCartneyowi nie za bardzo przypadło to do gustu, odcięto fragment ostatniej piosenki i zrobiono osobny przypadkowy 20- paro sekundowy żart – „Her Majesty”. Na większości okładek płyty utwór Her Majesty nie jest wymieniony. Jego nazwa widnieje jednak na naklejce na samej winylowej płycie. Podobna urocza piosenka jest także na płycie Damona – nazywa się Parakeet i trwa aż ponad 40  sekund. To chyba moja ulubiona z całego albumu. Wydaje mi się, że w pierwszej połowie płyty wokalista jeszcze się jakoś przykłada do pracy artystycznej, bo szczerze mówiąc dotarłam z lekkim trudem do szóstej piosenki i przerwałam słuchanie, gdyż moje uszy były zmęczone tym, co słyszały. Więc ogólnie jakoś rzecz komentując, albo przesłuchałam cały album i urwała mi się w którymś momencie taśma i nie pamiętam, albo faktycznie było tak nudno, ze dałam sobie spokój. To przecież nie lektura szkolna, którą trzeba przeczytać, nieważne jak bardzo nudna by była. Nie chcąc sobie psuć nastroju, zakończyłam swoją przygodę z tą płytą jakoś tak po szóstej piosence. Naprawdę próbowałam znaleźć fascynację, ale się nie dało. To nie zmienia jednak faktu, że pierwsze dwie piosenki to, jak dla mnie, coś szokującego. Mają jeszcze tę moc. Może dlatego ze są na początku płyty… Wytrwałym w słuchaniu całości oczywiście życzę z całego serca szczęścia. Jeśli znajdzie się ktoś taki – proszę o komentarz pod artykułem, wtedy dokończymy drugą część „recenzji” wspólnie, bo trudno mi się wypowiadać na temat piosenek, których nie znam. W ocenie ogólnej album „Everyday Robots” Damona Albarna jest dla mnie niezbyt ciekawy, ale znajduje się tam parę perełek. Nie mogę oceniać takiego artysty jak Damon Albarn, nie mogę oceniać żadnego artysty, gdyż sama nie nagrywam płyt, jedynie odtwarzam na instrumencie ich piosenki. Gdybym miała komuś polecić twórczość Damona – to na pewno jeszcze te płyty z Blur i piosenki, które wymieniłam w artykule. Przygody z nim nie zakończyłam jeszcze, i liczę na więcej owoców jego talentu. Zawsze mogę wracać (co też czynię) do starych, dobrych płyt Blur i przyjmować je bezkrytycznie... Życzę miłego słuchania J

                                                                                  Magda

Wstępniak

Redakcja Gimpressu wita czytelników po długiej przerwie. W bieżącym roku redakcja przeszła poważne zmiany. Kilka osób skończyło szkołę, ale z radością witamy nowe koleżanki. Oto nasz skład:
Redaktor naczelny Mikołaj Niczyj 3D
Redaktor techniczny Natalia Lech 3D, Karolina Len 2A
Redaktorzy Magdalena Feruś 3D, Justyna Bagińska 3D, Anna Niezgoda 2A, Monika Zimoch 2A, Krzysztof Ostryżniuk 3D

piątek, 27 czerwca 2014

Koniec roku szkolnego

Koniec roku już depcze nam po piętach. W związku z tym należy podsumować działania Gimpressu - szkolnej gazetki. Nasza praca w tym roku przypominała maraton. Wystartowaliśmy pełni zapału i nowych pomysłów. Po krótkotrwałej, zaciętej pracy przyszedł czas na pierwszy kryzys. Skład redakcji zaczął się stopniowo kurczyć tak jak biegacze stopniowo opadają z sił. Niektórzy przygotowywali się do egzaminów, inni mieli ważniejsze sprawy na głowie. Wtedy to artykuły był publikowane w dość długich odstępach czasowych. A wszystko to przez okrojony skład. Nasze późniejsze nieobecności spowodowane były wypadkami losowymi. Jednak pod koniec kwietnia odżyliśmy jak maratończyk po zaliczeniu kolejnego punktu żywieniowego. Choć nadal osłabieni, staraliśmy się ratować naszą gazetkę. Po długiej ciszy pojawiły się pierwsze teksty. A ten jest już ostatnim w tym roku szkolnym. Jednak mimo pewnych braków wspieraliśmy młode dziennikarskie talenty, publikując ich teksty, informowaliśmy Was o wydarzeniach kulturalnych, pokazywaliśmy piękno naszej ojczyzny i rozśmieszaliśmy absurdami. Staraliśmy się.
Od dzisiaj wakacje :). Wykorzystajcie je na całego. Może w przyszłym roku ktoś z Was zastąpi miejsce redaktorek opuszczających szkołę?
Życzymy Wam udanych wakacji!
Redakcja

poniedziałek, 19 maja 2014

Wydarzenia kulturalne- Czerwiec


  • Festiwal,, Europa na widelcu’’ to niepowtarzalna okazją do degustacji dań kuchni europejskiej, która odbędzie się 6 czerwca na wrocławskim rynku.
  • Odrobina Indii we Wrocławiu? Dlaczego nie? Już 21 czerwca we Wrocławiu odbędzie się festiwal kolorów. Więcej informacji na stronie https://www.facebook.com/Festiwal.Kolorow?fref=ts .
  • Linkin Park wystąpi na wrocławskim stadionie 6 czerwca . 
  • Już niedługo 22 czerwca na stadionie we Wrocławiu wystąpi James Blunt .
  • Tak jak rok temu również w tym roku w Hali Stulecie odbędzie się Polska Noc Kabaretowa. Udział w niej wezmą m.in. kabaret Nowaki raz kabaret Paranienormalani .Dokładny termin imprezy to 27 czerwca godzina 20:00. Ceny biletów 60-120 zł.
  • 14 czerwca na stadionie we Wrocławiu obecność fanów motoryzacji obowiązkowa . Niewyobrażalne akrobacje oraz ryk silników – Monster Trucki powracają.
  • Już 26 czerwca we wrocławskim klubie Eter odbędzie się pierwsze edycja festiwalu NEXTPOP. Będzie to okazją do wysłuchania występów młodych zespołów , które wyróżniają się na tle innych grających muzykę popową artystów brakiem komercyjnego podejścia do swoich utworów . Wystąpią m. in. BOKKA, Fismoll , KARI , Oly i islandzka formacja Low Roar. Szczegóły na stronie www.nextpopfestival.pl.







                                                                                                                                                   ~Natalia

środa, 7 maja 2014

Moja opinia na temat lektur szkolnych

Siedzę. Trochę zimno mi w stopy. Na czarnym stołku, przy moim boku stoi kubek z gorącą herbatą. Taką z cytrynką, jak lubię. W dłoni trzymam książkę. Nie grubą, Dwieście stron. „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. Czytam już długo, kilka godzin. Czytam, bo muszę, czy czytam, bo chcę? Obchodzi mnie to co czytam, czy czytam pomijając pewne informacje, nie słuchając tego cichego głosiku w głowie, który zlepia literki w słowa, wyłączam się? A może czytam z uwagą, wyłapuję informację, próbuję zrozumieć, wciągam się, czuję tę książkę? Mówię tu szczerze, jak należy, że w swoim życiu przeczytałam wszystkie zadane lektury. Może to wynika z mojej ambicji, a może z tego, że jak zadane, to głupio nie przeczytać, a jakby nie przeczytać, to tak jakby coś stracić? Jedne z nich czytałam z entuzjazmem, przeżywałam je, na korytarzach szkolnych, dyskutując o nich z rówieśnikami. Do innych podchodziłam z większym dystansem, może nie skradły one mojego serca, ale nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobały, że były złe, słabe, beznadziejne. Jedyną lekturą, której nie mogłam przetrawić była „Zaczarowana zagroda” autorstwa Centkiewiczów. Lektura bodajże dla uczniów drugiej klasy szkoły podstawowej. Czytałam ją trzy razy, bo wciąż miałam wrażenie, że nic z niej nie rozumiem. Losy pingwinów z tejże zagrody chyba już na zawsze zagościły w mojej głowie. Do dziś dzień pamiętam, że jeden z nich miał sierść z kształcie krawata przy szyi. Czy lektury szkolne są komukolwiek potrzebne? Czy zadawanie dzieciom do przeczytania książki ma jakikolwiek sens? Dziś, w dobie internetu, kiedy wystarczy wpisać w wyszukiwarce dany tytuł, a w odpowiedzi dostaniemy wszystko, od streszczeń, opracowań, planu w punktach, charakterystyk do rozprawek, na świecie przedstawionym w książce skończywszy? Chodzi o zaufanie w stosunku do dzieci, młodzieży? Nie bądźmy głupi. Na trzydziestoosobową klasę, zadaną lekturę czyta zazwyczaj mniej niż połowa. Zapewne dlatego że, większości uczniów to nie obchodzi. Choć tego nie potrafię zrozumieć. Nieraz słyszę głosy typu: „Po co mi jakaś Balladyna?” , „Czy przeczytanie „Quo Vadis”, czy innej durnej lektury, coś zmieni w moim życiu, po co mam marnować mój cenny czas?” Właśnie. Cenny czas... Żal czasu na czytanie. I mówię tu całkiem ogólnie, nie tylko o lekturach. I tu pojawia się moje niezrozumienie, żal i rozpacz. Jak można czytanie uważać za marnotrawstwo własnego czasu? Rozumiem, że przesiadywanie całymi dniami na facebook’u jest wielokrotnie ciekawszą alternatywą. No tak. Przecież zdjęcia znajomej, którą ostatnio widzieliśmy 5 lat temu, którą spotkaną na ulicy traktujemy jak osobę całkiem obcą, są ciekawsze. Bingo! Jeżeli mamy problem z czytaniem ogólnie pojętym, to jak mamy z zapałem czytać książki, które ktoś nam podsuwa pod nos mówiąc „Ma być przeczytane za dwa tygodnie.”? Sedno tkwi w nas samych, bo jeśli radości nie sprawia nam czytanie w pojęciu ogólnym, nasze regały są puste, a nową książkę ostatnio dostaliśmy na Komunię Świętą, i była to Biblia, to po pierwsze gratuluję, po drugie współczuję, a po trzecie nie oczekuję, że zadana książka zostanie przeczytana. Bawi mnie również czytanie na przymus. Przeczytać? Przeczytane, a jakże! Zrozumiane? Niekoniecznie. To jest robienie czegoś od niechcenia, bez przyłożenia się, bez zwykłej woli zrozumienia. Myślę tak sobie, że chyba lepiej nie czytać w ogóle, niż przeczytać i wciąż nie wiedzieć co było głównym wątkiem naszej książki. Takie czytanie uważam, za rzeczywiste marnowanie czasu. Czy lektury są nudne? Tu odpowiem z czystym sumieniem, że nie są. One nie muszą mieścić się w naszych gustach, nie są też po to, aby stawały się naszymi ulubionymi książkami. One mogą nas naprowadzać. Po przeczytaniu lektury kryminalnej, możemy sięgnąć po inne dzieła tego gatunku. Możemy się zagłębić, poszukując siebie w książkach. I to jest piękne. W książkach zadawanych i omawianych na lekcjach języka polskiego mamy odnajdywać ludzkie postawy, zachowania, poznawać historię i kulturę. Są to takie podstawowe dzieła, które powinno się znać. Czytając, można odkryć gatunki, z którymi nie mieliśmy nigdy styczności, czy też dowiedzieć się o rzeczach, o których nikt nam wcześniej nie mówił. Jak więc lektury można nazwać nudnymi? Są przecież one wspaniałym źródłem wiedzy, pokazują nam inną stronę świata, poszerzają nasz sposób patrzenia na pewne kwestie. Uważam, że czytanie lektur szkolnych jest ważne. Być może moje zdanie znacząco różni się od opinii moich rówieśników. Ale to właśnie lektury w szkole podstawowej, sprawiły, że pokochałam czytać. Pierwszy raz wzruszyłam i uśmiechałam się przy czytaniu lektury. To one naprowadziły mnie na to, co lubię i to one pozwalają mi poznawać świat, o którym nie miałam pojęcia. Sądzę, że są to takie nasze niezbędne zadania domowe, których „odrobienie” sprawia raczej przyjemność niżeli problem. Aleksandra Ciechanowska

Piękna nasza Polska cała!

Siódma rano, słońce delikatnie przebija się przez zasnute obłokami niebo, ciepły, wakacyjny wietrzyk plącze mi włosy. Stoję pod cudownym budynkiem, jego pomarańczowo-łososiowy kolor swego czasu wzbudzał kontrowersje wśród Wrocławian. Mnie się podoba, co więcej bardzo lubię na niego patrzeć i spacerować, podziwiając jego wnętrze. Dworzec Główny we Wrocławiu jest naprawdę piękny i wyjątkowy. Wchodzimy do środka, czekamy na pociąg do Kołobrzegu, z którego pojedziemy busem do nadmorskiej miejscowości Dąbki. Pociąg wjechał na peron, stado ludzi pcha się do środka, z pewnością są pewni, że wykupienie miejscówek nie wystarcza i już ktoś czyha na ich siedzenie. Ach ta polska nieufność i krętactwo. Już siedzimy, ja, moja rodzina i przyjaciółka. Monotonnie powtarzany dźwięk torów i widok za oknem usypia. Po dziesięciu godzinach jesteśmy na miejscu. Szybkie te nasze koleje, och szybkie. Nie ma czasu na rozpakowywanie czy bliższe poznawanie okolicy, bo już teraz zbliża się ten długo wyczekiwany przeze mnie moment. Kiedy idąc leśną ścieżką, słyszę szum, czuję delikatny powiew wiatru. Mój zmysł zapachu wyczula się i nagle odczuwam woń świeżego, czystego, pełnego bryzy i jodu powietrza. Chcę nim oddychać. Mam ochotę wypełnić tym gazem całe moje płuca, nadmuchać je, niczym balonik. Podchodzę do schodów, wchodzę na górę i widzę to, do czego tęskniłam cały rok. Niesamowity widok fal miotanych w bałtyckich wodach i słońce jedyne, tak piękne zachodzące tu, w Polsce. I jestem dumna, szczęśliwa, chce mi się biec prosto do wody. Euforia rządzi moim ciałem. Wiem, że jestem tu gdzie powinnam. Dotykam miękkiego, chłodnego piasku, który delikatnie masuje moje stopy. Uśmiecham się. Pędzę do wody, do Morza, które kocham całym sercem. Zamaczam stopę i nagle miliony mroźnych igieł boleśnie przebijają mi nogę. Nie poddaję się, „przecież to Bałtyk, polskie morze, trzeba się zanurzyć”, mówię sobie. Druga noga idzie pod nóż lodowatej wody. Daję radę. Teraz uda. Jest coraz ciężej, zmagam się sama ze sobą, nie mogę się poddać, walczę dzielnie. Kapituluję przy brzuchu i plecach. Przerosło mnie to. Chcę uciec. Gdy nagle ni stąd, ni zowąd wielka fala wbija mi morskie sztylety aż po szyję. Zęby mi dygoczą. Jest cudownie. Piękne to nasze morze, piękne! Po orzeźwiającej kąpieli czas zwiedzić okolicę. Miejsce, w którym mamy spędzić tydzień naszych wakacji jest idealne. Gdy tylko wyjdziemy z naszego drewnianego domku, wita nas zgraja mew wciąż krążących nad naszymi głowami. Ich skrzeczenie z czasem stanie się męczące, ale jakież to morze bez mew i jakiż to Polak bez marudzenia? Miasteczko pełne jest tanich reklam, kolorowych neonów i wymyślnych tańczących, grających, śpiewających, jeżdżących i Bóg wie co jeszcze robiących ruchomych pojazdów dla dzieci. Podczas spaceru główną aleją, towarzyszą nam takie hity jak „Jesteś szalona” czy „Majteczki w kropeczki”. Dobra, polska muzyka na wakacjach, to podstawa porządnego wypoczynku! Na obiad udajemy się do jednej z knajp z wielkim, papierowym żeglarzem stojącym przy wejściu. Tradycyjnie zamawiamy rybę. Nie ma nic lepszego niż świeża ryba, pokropiona sokiem z cytryny, jedzona nad polskim morzem. Pychota! Jak nie od dzisiaj wiadomo nasze, rodzime morze jest dosyć kapryśne. Po okresie dwóch dni pełnych słońca i letniego, przyjemnego wiaterku, nadszedł czas na deszcz. Padało trzy dni. Przedsiębiorczy mieszkańcy tej uroczej mieściny otworzyli dwa skupy tanich książek. Zaopatrzyłyśmy się w kilka egzemplarzy. Wszechobecną nudę zapełniłyśmy czytaniem naszych łupów, grą w karty oraz kości. Wbrew pozorom nad morzem gdy pada, a pada często, da się przeżyć. Gdy wreszcie promienie słońca wyjrzały zza szarych chmur, a temperatura osiągnęła wspaniały pułap dwudziestu stopni, poszłyśmy dokładniej odkryć okolicę. Kilkugodzinny spacer wzdłuż bałtyckich wód jest balsamem dla duszy. Zbieranie muszelek, kamyczków i poszukiwania złotego bursztynu są ukojeniem dla zmęczonych. Skupienie się na drobnych, morskich wytworach pozwala uwolnić się od natłoku myśli. Położenie się na plaży i obserwowanie wolno płynących obłoczków jest rajem marzycieli. Tak, więc pozytywna energia, którą zaraziły nas plaża, bryza, morze, Dąbki, ich mieszkańcy, piasek, las, mewy i wszystko wokół sprawiła, że poczułyśmy się szczęśliwe. Kolejne spacery wzdłuż kramików z muszelkami, żeglarzami, bursztynami, czapkami i mnóstwem innych, mało przydatnych pamiątek, skończyły się zakupieniem przez nas pocztówek. Kartki starannie wypełniłyśmy pozdrowieniami i zapewnieniem o cudowności i wyjątkowości polskiego morza. Jest to taka nasza drobna walka z wiatrakami. Ludzie nie lubią Bałtyku. Za każdym razem w rozmowie o nim słyszę, że brudno, że śmierdzi, że zimno, że brzydko, że pada, a ludzie nie mili, a na plażach tłok. Nie ma plusów. Jak polskie to złe, bo przecież za granicą to już inna bajka! Bo ciepło, bo kulturalnie, bo czysto, raj na ziemi można powiedzieć. A ja się nie zgadzam. Może to takie czysto patriotyczne podejście, ale naszego morza, nie zamieniłabym na to bułgarskie. Być może pogoda nie zawsze dopisuje, a temperatura wody zostawia wiele do życzenia, ale o brud się przyczepić nie można. A jakie piękne widoki, cudowny piaseczek, zgrabne mewy. I wszystko to nasze, polskie! Od dzieciństwa, każde wakacje spędzałam w Polsce. Byłam na Mazurach, w Bieszczadach, Tatrach, czy właśnie nad morzem. I jednego jestem pewna, że Polska jest piękna. Wyjątkowość, bogactwo atrakcji, pięknych miejsc, cudownych ludzi, to wszystko mamy tuż pod nosem. Warto najpierw poznać to co mamy, a potem, ewentualnie, zacząć marudzić jak to brzydko i obskurnie (chociaż takiej możliwości nie przewiduję). Aleksandra Ciechanowska

Przyszła wiosna radosna

Mimo, ze wiosna rozpoczęła się już miesiąc temu, warto przypomnieć sobie ten cudowny dzień w, którym to nadeszła. W naszej szkole została ona przywitana zorganizowanymi przez klasę Ic i nauczycieli WF Wiosenaliami. Impreza rozpoczęła się konkurencjami sportowymi, o wdzięcznych nazwach zapożyczonych z języka angielskiego. Rywalizowały w nich wszystkie klasy. W pierwszej konkurencji (Strongman) wystąpili sami chłopcy siłujący się na rękę. Nastąpiło kilka remisów, sromotnych porażek i zaskakujących zwycięstw. Podczas rywalizacji klas trzecich wynikła zaskakująca zmiana reguł. Otóż ta konkurencja w rywalizacji z klasą 3b polegała na gwałtownym uderzaniu w blat ławki w myśl zasady „ Kto pierwszy, ten lepszy!”. Kolejna konkurencja (Step by step) związana była z aerobikiem. W przeciwieństwie do poprzedniego zadania, tu klasy były reprezentowane tylko przez dziewczęta. Polegała ona na rytmicznym powtarzaniu coraz to trudniejszej choreografii. Warta uwagi była konkurencja polegająca na zbieraniu grzybków w specjalnych okularach. Tutaj zawodnicy reprezentowali rożne metody schylania się po rzadko spotykane okazy grzybów. Namacalna, na padalca, na czworaka, jak poparzona, ślizgi, klepaczka czy zmienna jak w kalejdoskopie- uczniowie biorący udział w tej konkurencji wręcz grzeszyli kreatywnością. Po konkurencjach sportowych przyszedł czas na wiosenny pokaz mody. Zadaniem każdej klasy było przygotowanie stroju dla Pana i Pani Wiosny. W tym zadaniu popuszczono wodze fantazji. Jedna z modelek pożyczyła rajstopy od bociana, inni prezentowali styl wiejski. Niektórzy odważyli się nawet poruszyć jakże popularny i kontrowersyjny wtedy temat, jakim jest gender. Jedna z pań wiosen chwaliła się, że „odebrała zimie chłopa”, i dlatego ta, pogrążona w żalu i rozpaczy, w tym roku nie przybyła. Podtrzymane zostały także ludowe tradycje. Marzanny zgodnie ze staropolskim obyczajem były topione w baseniku. Krew, pot i łzy- tak można podsumować ten dzień. Emocje sięgnęły zenitu, ale w końcu wyłoniono zwycięzców, którzy otrzymali atrakcyjne nagrody łączące przyjemne z pożytecznym. Ciekawe, jak tym roku przywitane będzie nadchodzące lato? Weronika

niedziela, 4 maja 2014

Piękna nasza Polska cała



   Szklarska Poręba jest miejscowością leżącą na wysokości 440–886 m n.p.m. Centrum znajduje się wzdłuż dwóch prostopadłych do siebie ulic.
  Domy są tam położone na zboczach różnych wzniesień. Budynki te, były budowane na wyrost (niektóre miały nawet po cztery piętra), a im wyżej się one znajdują tym wyglądają okazalej.
   W dniu naszego przyjazdu właścicielki domku, w którym mieszkałyśmy przez te trzy dni, zaproponowały nam wycieczkę wyznaczoną trasą. Miałyśmy wjechać wyciągiem na szczyt Szrenicy (1362 m n.p.m), a potem zejść, zahaczając po drodze o Wodospad Kamieńczyka.

   Naszym pierwszym przystankiem był wyciąg. Na początku bałam się, że zatrzymamy się nagle w powietrzu trzydzieści metrów nad ziemią. Starałam się nie patrzeć w dół i obserwowałam zmieniający się krajobraz.
 
    Gdy dojechałyśmy do końca trasy, zeszłyśmy z krzesełek i ruszyłyśmy na szczyt, w stronę schroniska. To co zobaczyłam, leżący w punkcie widokowym zaparło mi dech w piersiach.
   

   Była doskonała pogoda na oglądanie widoków. Nie mogłam oderwać wzroku od gór obrośniętych gęsto lasem i kosodrzewiną. Tam wszystko wydawało się na swoim miejscu. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, miało się przed oczami przepiękną naturę. Jedynym śladem aktywności człowieka było schronisko znajdujące się za moimi plecami. Stojąc tam, na tym szczycie, mogłam poczuć ducha tego miejsca. Piękno rozpościerające się wokół mnie sprawiło, że łzy napłynęły mi do oczu.
   Siedziałam tam do chwili, w której mama stwierdziła, że musimy już schodzić. Miałyśmy przed sobą całkiem sporo do przejścia.
  Cały marsz towarzyszył nam szum małego strumyka, do którego w międzyczasie wpadały inne.
   Przeszłyśmy mostem nad wodą i ukazał się Wodospad Kamieńczyka, a właściwie widok z niego. Znajdowałyśmy się na szczycie wodospadu.

    Wodospad Kamieńczyka ma 27 metrów wysokości, woda w nim spada trzema kaskadami do długiego na 100 metrów kanionu Kamieńczyka.
     Widok jest porażający, a uczucia towarzyszące lekko klaustrofobiczne.
   W tym miejscu kończyła się nasza wycieczka. Przed nami znajdował się tylko półgodzinny marsz z powrotem do miasta.
   W Polsce jest mnóstwu miejsc do zobaczenia i nie musimy wyjeżdżać za granicę,  by ujrzeć coś pięknego.



Justyna

piątek, 21 marca 2014

Piękna nasza Polska cała

Zbliżają się wakacje. Nasza redakcja postanowiła stworzyć nowy dział w którym przedstawimy piękne miejsca w Polsce. "Mówi się, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu, jednak czy na pewno? Ostatnio coraz więcej Polaków planując wakacje, nie myśli o wyjeździe nad polskie morze czy w góry, ale za granicę". ~Kamila Jednak my udowodnimy, że Polska jest równie ciekawa. Redakcja gazetki

czwartek, 23 stycznia 2014

Na tropie absurdów




Prosto z Fransji

W ofercie jednego z super marketów znajdziemy kiełbasę fransuską. Obiekt nieznanego pochodzenia kusi swoją ceną już od samego wejścia. W gazetkach reklamowych i w sklepie pełno informacji o owym mięsnym wyrobie. Tym razem bez błędu. Kiełbasa francuska. Produkt prosto spod wieży Eiffla. Zmiana jednej literki zmienia całe słowo i powstaje kolejny absurd. Nie wiadomo czy błąd popełnił zestresowany pracownik wakacyjny czy osoba mająca problemy z ortografią? Tego nie wiem, ale wiem, ze najgorszy jest lęk przed nieznanym...





Pizzerman potrzebny od zaraz


Superman od pizzy. Takiego pracownika potrzebuje jedna z nadmorskich restauracji. Może taki pizzerman poprawił by jakośc tego włoskiego specjału. Czy ktoś z Was słyszał kiedyś o takim zawodzie? A kto chciałby byc pizzermanem? Wybawco pizzy, przybywaj!



Weronika Zwolińska 3 b

„Nikogo nie obchodzi. Wszystkich nudzi” Mój głos w dyskusji na temat lektur szkolnych.

Myśląc o lekturze, większości z nas staje przed oczyma wielkie, nudne tomisko. Jego przeczytanie traktuje się jak karę. Nikogo nie obchodzi temat owej książki. Lektura to lektura -nie może być ciekawa. Pewnie jest pełna długich opisów, a akcja toczy się w „średniowieczu”. Jednak moim zdaniem lektura to niezwykła książka. Książka, którą należy przeczytać dla ogólnej wiedzy o świecie. I dla przyjemności.

Lektura to rzecz pozwalająca odkryć dziedzictwo kulturowe świata. Czym było by ono bez dramatów Szekspira czy „Małego Księcia'' Antoinego de Saint-Exupéryego? A polska literatura bez utworów wieszczy narodowych? Na pewno straciłaby wiele. Takie utwory trzeba znać. Niosą one za sobą wielkie wartości i podnoszą morale. I są bardzo ciekawe. „Małego Księcia„ czytałam już kilka razy i uważam go za kopalnię wiedzy. Życiowej wiedzy.

Każda z przeczytanych przeze mnie lektur jest zupełnie inna. Mimo że na bibliotecznych półkach znajdziemy wiele o podobnej tematyce, każda z nich różni się od pozostałych. Językiem, stylem, a przede wszystkim wartością. Bo każdą z lektur uważam za wartościową. Nie z byle powodu ktoś wybrał tą książkę i wpisał ją do kanonu lektur szkolnych. Uznał ja za dowód światowej kultury. Uznał za ważną.

Dla mnie czytanie lektur nie jest katorgą. Często poznając fragment książki na lekcji czując niedosyt czytam ją w całości. W tegoroczne wakacje przeczytałam „Moralność Pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej. Uznałam, że należy znać tę komedię w całości. Nie musiałam, ale chciałam. Bo lektura to książka, której nie trzeba się bać.

Zawsze powtarzano mi, że niektóre rzeczy trzeba poznać dla ogólnego pojęcia o świecie. Podsuwano mi coraz to nowe pozycje otwierając przede mną cudowny świat słowa pisanego. Dzięki temu czytanie weszło mi w nawyk i stało się dla mnie wielką przyjemnością. Dlatego przeczytanie lektury nie jest dla mnie wyczynem i trudem. Poznaję nowych autorów, nowe treści.

Nigdy nie czytam streszczeń zamiast książki. Zawsze czytam całą. Od początku do końca. Nigdy nie omijam nudnych fragmentów. Przecież jest to część dzieła.


Lektura to nie kara. To cudowna książka o szczególnej wartości. Nie bez przyczyny poznanie jej jest obowiązkiem. Przyjemnym obowiązkiem. Czasem podczas jej czytania mamy ochotę rzucić nią o ścianę, ale po co? Czytanie streszczeń nie da nam zbyt wiele. Może uda się nam dostać dobrą ocenę, ale co z tego, skoro nie rozumiemy całości? Lektury warto czytać. Dla siebie. Gdy tak myślimy o lekturze, nie ujrzymy ogromnego tomiska. Bo lektura to nie kara.

Weronika Zwolińska  kl.3b

środa, 22 stycznia 2014

Zespół Punka

Jest ich czterech. Jeden bada szwy na ubraniach, drugi kocha motocykle i nienawidzi pedikiurzystów. Trzeci interesuje się polityką, a czwarty co tydzień ogląda swoją ulubioną operę mydlaną. Łączy ich to, że wszyscy są chorzy na zespół Downa. Również ostry bunt, mocno punkowa muzyka i zespół muzyczny, który tworzą.


Zespół powstał w 2009 roku w Helsinkach. W skład wchodzą cztery osoby: Pertti Kurikka - gitara, Kari Aalto – wokal, Sami Helle – bas i Toni Välitalo - perkusja. Teksty przepełnione buntem przeciwko otaczającemu nas światu piszą gitarzysta i wokalista zespołu.

Nazwa zespołu - Pertti Kurikan Nimipäivät (imieniny Pertti'ego Kurikan'a) wzięła się od dnia, w którym zrodził się pomysł na utworzenie zespołu, czyli imieniny lidera. Wszystko zaczęło się na warsztatach zorganizowanych dla dorosłych osób niepełnosprawnych. Wystarczyło trochę chęci i determinacji, aby rozpocząć działalność. Zespół wywołał sporo kontrowersji, ale też i zainteresowania, a już w 2011 nagrał własną płytę i zyskał sporą popularność w Finlandii.

Światowy rozgłos zapewnił grupie film opowiadający o życiu muzyków na scenie i poza sceną - pt. „Zespół Punka” nakręcony rok po wydaniu płyty.

Muzycy z Pertti Kurikan Nimipäivät zdobywają coraz większe rzesze fanów oraz stają się inspirującymi postaciami na muzycznej scenie. Muzycy dowodzą, że mimo niepełnosprawności fizycznej, jest się pełnosprawnym w innych dziedzinach.


Magdalena Kołosowska, kl. 2d