środa, 30 października 2013

A było to tak - wspomnienia z rajdu harcerskiego 19-22 września

             Pierwszy dzień znam, niestety, tylko z opowiadań. Grupa, z którą jechałem, miała dołączyć do reszty wieczorem, ale z powodu trudnych warunków na szlaku nie mogliśmy wyjść ze Szklarskiej Poręby.
 Z tego, co opowiadali inni, było bardzo ciekawie. Około 6.00 rano wyjechali pociągiem z Wrocławia na miejsce startu. Na pierwszym punkcie nastąpiło sprawdzenie, czy mają wszystkie potrzebne rzeczy, m.in. apteczkę, ciepłe ubrania, odpowiednie buty, pełne umundurowanie. Poinformowano ich również o zmianie trasy – okazało się, że dwa szlaki są zamknięte, więc zamiast iść przez malownicze lasy, musieli „podziwiać” okolice asfaltowych dróg. Następne zadanie polegało na wrzuceniu ringu na patyki, jadąc na desce, niczym rycerz na koniu. Po paru próbach udało się im wszystkim trafić. Po przejściu następnego odcinka natknęli się na dyby. Najpierw uczestnicy musieli zdobyć wodę do pistoletów, następnie, przy pomocy tych pistoletów, strącić kubki z dyb i tym sposobem uwolnić patrolową. To też „naszym” dobrze poszło - nie strącili tylko jednego kubka!
W  kolejnym punkcie zadaniem było odszyfrowywanie. Uczestnicy musieli odczytać przepis kulinarny na racuchy, który zapisany był łaciną, a dodatkowo alfabetem Morse’a. Kiedy już wiedzieli, czego potrzebują, jedna osoba miała zawiązane oczy i próbując poszczególne składniki,  oceniała, czy są potrzebne do stworzenia owej potrawy. Na koniec musieli zrobić kogel-mogel, który, mimo że trochę za słodki, ze smakiem zjedli. Po przejściu kończącego etapu trasy na ostatnim stanowisku musieli znaleźć balony pochowane w lesie, po czym stworzyć z nich dziesięć różnych rodzajów broni. Również to im się udało, zrobili m.in. młotek, kilof i pistolet. Ich grupa wyszła ze startu jako jedna z ostatnich, a do ośrodka przyszła jako pierwsza  – dwie godziny przed czasem – wyprzedziwszy wszystkich po drodze. Dodatkowo w każdym punkcie poznawała część historii o pewnym rycerzu, który nam towarzyszył jeszcze przez trzy dni. Tak zakończył się pierwszy dzień rajdu.
         Moja grupa  dołączyła drugiego dnia rano. Obudziliśmy się chwilę po szóstej, aby wyjść jeszcze przed siódmą. Po lekkim śniadaniu, spakowani, gotowi do wymarszu czekaliśmy chwilę na druhów punktowych, którzy mieli iść tą samą trasą. Jednak nie szliśmy z nimi długo, po narzuceniu swojego tempa, szybko zostawiliśmy ich w tyle. Droga minęła spokojnie i dosyć szybko – zajęło nam to dwa razy mniej czasu niż przewidywaliśmy – na miejsce przyszliśmy po ósmej. Drużyna była już w komplecie. W ciągu następnych dwóch godzin opowiadaliśmy swoje przeżycia i słuchaliśmy innych opowieści z poprzedniego dnia. Około dziesiątej spakowani i przygotowani do następnej wędrówki przenieśliśmy plecaki do drugiej części schroniska, gdzie była również odprawa. Na odprawie sprawdzano, czy znamy trasę, którą mieliśmy przejść, czy jesteśmy odpowiednio ubrani i czy mamy coś ciepłego do picia. Potem wyruszyliśmy. Droga była dosyć prosta – ścieżka ułożona z dużych kamieni.
O podziwianiu majestatycznych widoków mogliśmy jedynie pomarzyć, gdyż przez prawie cały czas była mgła. Szliśmy wytrwale przez ponad półtorej godziny. W końcu doszliśmy do punktu przy jeziorze. Przed nami było jeszcze sporo patroli, więc wszyscy schowaliśmy się między kamieniami i cierpliwie czekaliśmy. Gdy nadeszła nasza kolej, żwawo ruszyliśmy wykonać zadanie. Musieliśmy napełnić miskę wodą z jeziora, ale mieliśmy to zrobić za pomocą instalacji z plastikowych rurek. Problem w tym, że rurki nie zawsze do siebie pasowały, niektóre były dziurawe, a trzeba było wykorzystać je wszystkie. Każdy trzymał część, rękami tamując wodę, która chciała się przez to wydostać. Po tym zadaniu nikt „nie czuł palców” – woda  z jeziora (jak to jesienią w górach) była przeraźliwie zimna. Ruszyliśmy dalej pod górę, do następnego stanowiska. Po przejściu kolejnej części trasy i oczekiwaniu aż inne patrole skończą swoje zadanie, napotkaliśmy znajomych druhów punktowych. Na ich stanowisku musieliśmy zestrzelić wszystkie balony zawieszone na linie przed nami. Jako że już wcześniej mieliśmy okazję postrzelać trochę z naszym drużynowym, nie sprawiło nam to kłopotów, za każdy zestrzelony cel mogliśmy wylosować pytanie, a za każdą prawidłową odpowiedź dostawaliśmy jedną monetę. Odpowiedzieliśmy dobrze na wszystkie pytania, więc dalej ruszyliśmy bogatsi o dziesięć monet. Zadowoleni poszliśmy zdobyć następny punkt. To był dosyć wymagający odcinek, prowadził polną drogą pod górę, do tego jeszcze zaczęło mżyć.
Gdy doszliśmy na górę, zaczęliśmy współczuć punktowemu, który musiał stać w jednym miejscu bardzo długo i z pewnością było mu bardzo zimno. Na szczycie wiało jak nigdzie indziej podczas całego rajdu. Tutaj zadanie polegało na stworzeniu latawca i napisaniu na nim wiadomości od rycerza do swojego mistrza. To zadanie poszło nam niezgorzej. Po zakończeniu byliśmy bardziej zadowoleni z tego, że możemy w końcu zejść z tego zimnego szczytu, niż z tego, że zdobyliśmy zadowalający rezultat na stanowisku.
Teraz czekała na nas droga powrotna do schroniska. W dobrych humorach szliśmy kamienną ścieżką po stoku. Mogliśmy oglądać wspaniałe widoki, gdyż mgła się częściowo przerzedziła, niestety nie na długo. Dalej musieliśmy podążać w mocno ograniczonej widoczności. Kiedy już dotarliśmy do schroniska, musieliśmy czekać w kolejce do jeszcze jednego – ostatniego dzisiaj – punktu. Podczas oczekiwania wszyscy się najedli, odpoczęli i z nowymi siłami stanęliśmy do zadania. Na tym stanowisku musieliśmy pokazać, że umiemy się zająć poszkodowanym w wypadku. Jeden z nas ruszył mu na ratunek. Zaopatrzyliśmy mu ranę, z której wyciekała „krew” i usztywniliśmy mu kostkę.
Po otrzymaniu nagrody i kolejnej części opisu przygód rycerza wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy do miejsca, w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc. Wszyscy z utęsknieniem czekali na wędrowców z naszego środowiska, z którymi mieliśmy się spotkać następnego dnia w Szklarskiej Porębie. Po drodze wyprzedziliśmy kilka patroli, więc na miejscu mieliśmy dosyć dobre miejsca do spania. Po tym jak wszyscy się umyli, zjedli kolację, była zorganizowana gra  prawie planszowa. W całym pokoju były porozkładane kartki będące polami, a pionkami byli patrolowi. Naszym „pionkom” należało zrobić zbroję. Postawiliśmy na modę i wygodę, projektując minimalistyczną „zbroję”. W grze nie poszło nam tak dobrze jak na punktach, nie zajęliśmy punktowanego miejsca, ale zabawa była przednia.
Rano wszyscy weseli, że w końcu zobaczą się ze swoimi starszymi znajomymi, ruszyliśmy do miasta. Przed jedenastą byliśmy na miejscu. Wyszliśmy jako ostatni, doszliśmy znowu jako jedni z pierwszych, więc przez jakiś czas mieliśmy do dyspozycji całą salę gimnastyczną. Przed południem była zorganizowana gra terenowa, w której mogliśmy wydać nasze ciężko zarobione pieniądze. Gra polegała na rozbudowaniu swojej twierdzy. Do rozbudowywania poszczególnych budynków potrzebne były materiały budowlane, które zdobywaliśmy, wykonując różne zadania. Mieliśmy sporo materiałów, ale nie zdążyliśmy ich wykorzystać, gdyż postanowiliśmy się najeść i poszliśmy do pizzerii.
 Potem był apel, ogłoszenie wyników zarówno z gry, jak i z poprzednich dwóch dni. Pierwsze miejsce zajęła drużyna, która zdobyła ponad sto dziesięć punktów, my z siedmioma punktami uklasyfikowaliśmy się na ósmym miejscu. Po południu miał miejsce finał finałów tras wędrowniczych, w którym wzięli udział nasi znajomi. Zadania polegały głównie na współpracy i zgraniu, ale nie brakowało też zwykłych konkurencji zręcznościowych. Trzeba było między innymi jak najszybciej spakować śpiwory i wrzucić je do kosza, był bieg w workach – trzy worki w których biegły cztery osoby itp. Zaprzyjaźniona grupa zdobyła pierwsze miejsce, z którego zarówno my, jak i oni bardzo się cieszyliśmy.
Wieczorem zorganizowano koncert. W drodze na ten koncert próbowaliśmy zachęcić wszystkich do śpiewania piosenek marszowych, ale trafiliśmy na „sztywne” towarzystwo i śpiewała tylko nasza szóstka. Na koncercie na szczęście się trochę ożywili. Pod sceną wszyscy się świetnie bawili. Tej nocy odbywał się turniej koszykówki, szło nam dobrze, niestety inni byli lepsi. Do finału się nie dostaliśmy, ale w tej konkurencji również było mnóstwo zabawy.
Po rozgrywkach udaliśmy się do szkoły, na dużą salę gimnastyczną, gdzie gry i zabawy trwały do około trzeciej w nocy. Potem niektórzy poszli spać, a nocne marki zostały jeszcze na pogawędki.
Po prawie nie przespanej nocy ciężko było wstać, ale się przemogliśmy. Kiedy już się  dobudziliśmy i posprzątaliśmy śmieci z okolicy naszych śpiworów, udaliśmy się na mszę polową, odprawianą przez harcerskiego kapelana oraz apel końcowy, na którym podsumowano cały wyjazd. Zostały rozdane również nagrody. Zwycięzcy wczorajszego finału tras wędrowniczych odebrali puchar i dumnie reprezentowali nasze środowisko. Po podziękowaniach komendanta rajdu za wspólnie spędzony czas wszyscy autobusem wróciliśmy do domu.
Krzysiek Ostryżniuk 2 D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.