Pierwszy dzień znam, niestety, tylko z
opowiadań. Grupa, z którą jechałem, miała dołączyć do reszty wieczorem, ale z
powodu trudnych warunków na szlaku nie mogliśmy wyjść ze Szklarskiej Poręby.
Z tego, co opowiadali inni, było bardzo
ciekawie. Około 6.00 rano wyjechali pociągiem z Wrocławia na miejsce startu. Na
pierwszym punkcie nastąpiło sprawdzenie, czy mają wszystkie potrzebne rzeczy,
m.in. apteczkę, ciepłe ubrania, odpowiednie buty, pełne umundurowanie.
Poinformowano ich również o zmianie trasy – okazało się, że dwa szlaki są
zamknięte, więc zamiast iść przez malownicze lasy, musieli „podziwiać” okolice
asfaltowych dróg. Następne zadanie polegało na wrzuceniu ringu na patyki, jadąc
na desce, niczym rycerz na koniu. Po paru próbach udało się im wszystkim trafić.
Po przejściu następnego odcinka natknęli się na dyby. Najpierw uczestnicy musieli
zdobyć wodę do pistoletów, następnie, przy pomocy tych pistoletów, strącić
kubki z dyb i tym sposobem uwolnić patrolową. To też „naszym” dobrze poszło -
nie strącili tylko jednego kubka!
W
kolejnym punkcie zadaniem było
odszyfrowywanie. Uczestnicy musieli odczytać przepis kulinarny na racuchy, który
zapisany był łaciną, a dodatkowo alfabetem Morse’a. Kiedy już wiedzieli, czego
potrzebują, jedna osoba miała zawiązane oczy i próbując poszczególne składniki,
oceniała, czy są potrzebne do stworzenia
owej potrawy. Na koniec musieli zrobić kogel-mogel, który, mimo że trochę za
słodki, ze smakiem zjedli. Po przejściu kończącego etapu trasy na ostatnim
stanowisku musieli znaleźć balony pochowane w lesie, po czym stworzyć z nich
dziesięć różnych rodzajów broni. Również to im się udało, zrobili m.in. młotek,
kilof i pistolet. Ich grupa wyszła ze startu jako jedna z ostatnich, a do ośrodka
przyszła jako pierwsza – dwie godziny
przed czasem – wyprzedziwszy wszystkich po drodze. Dodatkowo w każdym punkcie
poznawała część historii o pewnym rycerzu, który nam towarzyszył jeszcze przez
trzy dni. Tak zakończył się pierwszy dzień rajdu.
Moja
grupa dołączyła drugiego dnia rano. Obudziliśmy
się chwilę po szóstej, aby wyjść jeszcze przed siódmą. Po lekkim śniadaniu,
spakowani, gotowi do wymarszu czekaliśmy chwilę na druhów punktowych, którzy
mieli iść tą samą trasą. Jednak nie szliśmy z nimi długo, po narzuceniu swojego
tempa, szybko zostawiliśmy ich w tyle. Droga minęła spokojnie i dosyć szybko –
zajęło nam to dwa razy mniej czasu niż przewidywaliśmy – na miejsce przyszliśmy
po ósmej. Drużyna była już w komplecie. W ciągu następnych dwóch godzin opowiadaliśmy
swoje przeżycia i słuchaliśmy innych opowieści z poprzedniego dnia. Około
dziesiątej spakowani i przygotowani do następnej wędrówki przenieśliśmy plecaki
do drugiej części schroniska, gdzie była również odprawa. Na odprawie
sprawdzano, czy znamy trasę, którą mieliśmy przejść, czy jesteśmy odpowiednio
ubrani i czy mamy coś ciepłego do picia. Potem wyruszyliśmy. Droga była dosyć
prosta – ścieżka ułożona z dużych kamieni.
O
podziwianiu majestatycznych widoków mogliśmy jedynie pomarzyć, gdyż przez
prawie cały czas była mgła. Szliśmy wytrwale przez ponad półtorej godziny. W
końcu doszliśmy do punktu przy jeziorze. Przed nami było jeszcze sporo patroli,
więc wszyscy schowaliśmy się między kamieniami i cierpliwie czekaliśmy. Gdy
nadeszła nasza kolej, żwawo ruszyliśmy wykonać zadanie. Musieliśmy napełnić
miskę wodą z jeziora, ale mieliśmy to zrobić za pomocą instalacji z
plastikowych rurek. Problem w tym, że rurki nie zawsze do siebie pasowały,
niektóre były dziurawe, a trzeba było wykorzystać je wszystkie. Każdy trzymał
część, rękami tamując wodę, która chciała się przez to wydostać. Po tym zadaniu
nikt „nie czuł palców” – woda z jeziora
(jak to jesienią w górach) była przeraźliwie zimna. Ruszyliśmy dalej pod górę,
do następnego stanowiska. Po przejściu kolejnej części trasy i oczekiwaniu aż
inne patrole skończą swoje zadanie, napotkaliśmy znajomych druhów punktowych.
Na ich stanowisku musieliśmy zestrzelić wszystkie balony zawieszone na linie
przed nami. Jako że
już wcześniej mieliśmy okazję postrzelać trochę z naszym drużynowym, nie
sprawiło nam to kłopotów, za każdy zestrzelony cel mogliśmy wylosować pytanie,
a za każdą prawidłową odpowiedź dostawaliśmy jedną monetę. Odpowiedzieliśmy
dobrze na wszystkie pytania, więc dalej ruszyliśmy bogatsi o dziesięć monet. Zadowoleni
poszliśmy zdobyć następny punkt. To był dosyć wymagający odcinek, prowadził
polną drogą pod górę, do tego jeszcze zaczęło mżyć.
Gdy
doszliśmy na górę, zaczęliśmy współczuć punktowemu, który musiał stać w jednym
miejscu bardzo długo i z pewnością było mu bardzo zimno. Na szczycie wiało jak
nigdzie indziej podczas całego rajdu. Tutaj zadanie polegało na stworzeniu
latawca i napisaniu na nim wiadomości od rycerza do swojego mistrza. To zadanie
poszło nam niezgorzej. Po zakończeniu byliśmy bardziej zadowoleni z tego, że
możemy w końcu zejść z tego zimnego szczytu, niż z tego, że zdobyliśmy
zadowalający rezultat na stanowisku.
Teraz
czekała na nas droga powrotna do schroniska. W dobrych humorach szliśmy
kamienną ścieżką po stoku. Mogliśmy oglądać wspaniałe widoki, gdyż mgła się
częściowo przerzedziła, niestety nie na długo. Dalej musieliśmy podążać w mocno
ograniczonej widoczności. Kiedy już dotarliśmy do schroniska, musieliśmy czekać
w kolejce do jeszcze jednego – ostatniego dzisiaj – punktu. Podczas oczekiwania
wszyscy się najedli, odpoczęli i z nowymi siłami stanęliśmy do zadania. Na tym
stanowisku musieliśmy pokazać, że umiemy się zająć poszkodowanym w wypadku.
Jeden z nas ruszył mu na ratunek. Zaopatrzyliśmy mu ranę, z której wyciekała „krew”
i usztywniliśmy mu kostkę.
Po otrzymaniu
nagrody i kolejnej części opisu przygód rycerza wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy do
miejsca, w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc. Wszyscy z utęsknieniem
czekali na wędrowców z naszego środowiska, z którymi mieliśmy się spotkać
następnego dnia w Szklarskiej Porębie. Po drodze wyprzedziliśmy kilka patroli,
więc na miejscu mieliśmy dosyć dobre miejsca do spania. Po tym jak wszyscy się
umyli, zjedli kolację, była zorganizowana gra
prawie planszowa. W całym pokoju były porozkładane kartki będące polami,
a pionkami byli patrolowi. Naszym „pionkom” należało zrobić zbroję.
Postawiliśmy na modę i wygodę, projektując minimalistyczną „zbroję”. W grze nie
poszło nam tak dobrze jak na punktach, nie zajęliśmy punktowanego miejsca, ale
zabawa była przednia.
Rano
wszyscy weseli, że w końcu zobaczą się ze swoimi starszymi znajomymi,
ruszyliśmy do miasta. Przed jedenastą byliśmy na miejscu. Wyszliśmy jako
ostatni, doszliśmy znowu jako jedni z pierwszych, więc przez jakiś czas
mieliśmy do dyspozycji całą salę gimnastyczną. Przed południem była
zorganizowana gra terenowa, w której mogliśmy wydać nasze ciężko zarobione
pieniądze. Gra polegała na rozbudowaniu swojej twierdzy. Do rozbudowywania
poszczególnych budynków potrzebne były materiały budowlane, które zdobywaliśmy,
wykonując różne zadania. Mieliśmy sporo materiałów, ale nie zdążyliśmy ich
wykorzystać, gdyż postanowiliśmy się najeść i poszliśmy do pizzerii.
Potem był apel, ogłoszenie wyników zarówno z
gry, jak i z poprzednich dwóch dni. Pierwsze miejsce zajęła drużyna, która
zdobyła ponad sto dziesięć punktów, my z siedmioma punktami uklasyfikowaliśmy
się na ósmym miejscu. Po południu miał miejsce finał finałów tras
wędrowniczych, w którym wzięli udział nasi znajomi. Zadania polegały głównie na
współpracy i zgraniu, ale nie brakowało też zwykłych konkurencji
zręcznościowych. Trzeba było między innymi jak najszybciej spakować śpiwory i
wrzucić je do kosza, był bieg w workach – trzy worki w których biegły cztery
osoby itp. Zaprzyjaźniona grupa zdobyła pierwsze miejsce, z którego zarówno my,
jak i oni bardzo się cieszyliśmy.
Wieczorem
zorganizowano koncert. W drodze na ten koncert próbowaliśmy zachęcić wszystkich
do śpiewania piosenek marszowych, ale trafiliśmy na „sztywne” towarzystwo i
śpiewała tylko nasza szóstka. Na koncercie na szczęście się trochę ożywili. Pod
sceną wszyscy się świetnie bawili. Tej nocy odbywał się turniej koszykówki,
szło nam dobrze, niestety inni byli lepsi. Do finału się nie dostaliśmy, ale w
tej konkurencji również było mnóstwo zabawy.
Po
rozgrywkach udaliśmy się do szkoły, na dużą salę gimnastyczną, gdzie gry i
zabawy trwały do około trzeciej w nocy. Potem niektórzy poszli spać, a nocne marki
zostały jeszcze na pogawędki.
Po prawie nie przespanej nocy ciężko było wstać, ale się przemogliśmy. Kiedy już się dobudziliśmy i posprzątaliśmy śmieci z okolicy naszych śpiworów, udaliśmy się na mszę polową, odprawianą przez harcerskiego kapelana oraz apel końcowy, na którym podsumowano cały wyjazd. Zostały rozdane również nagrody. Zwycięzcy wczorajszego finału tras wędrowniczych odebrali puchar i dumnie reprezentowali nasze środowisko. Po podziękowaniach komendanta rajdu za wspólnie spędzony czas wszyscy autobusem wróciliśmy do domu.
Po prawie nie przespanej nocy ciężko było wstać, ale się przemogliśmy. Kiedy już się dobudziliśmy i posprzątaliśmy śmieci z okolicy naszych śpiworów, udaliśmy się na mszę polową, odprawianą przez harcerskiego kapelana oraz apel końcowy, na którym podsumowano cały wyjazd. Zostały rozdane również nagrody. Zwycięzcy wczorajszego finału tras wędrowniczych odebrali puchar i dumnie reprezentowali nasze środowisko. Po podziękowaniach komendanta rajdu za wspólnie spędzony czas wszyscy autobusem wróciliśmy do domu.
Krzysiek Ostryżniuk 2 D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.