Pierwszy dzień znam, niestety, tylko z
opowiadań. Grupa, z którą jechałem, miała dołączyć do reszty wieczorem, ale z
powodu trudnych warunków na szlaku nie mogliśmy wyjść ze Szklarskiej Poręby.

W
kolejnym punkcie zadaniem było
odszyfrowywanie. Uczestnicy musieli odczytać przepis kulinarny na racuchy, który
zapisany był łaciną, a dodatkowo alfabetem Morse’a. Kiedy już wiedzieli, czego
potrzebują, jedna osoba miała zawiązane oczy i próbując poszczególne składniki,
oceniała, czy są potrzebne do stworzenia
owej potrawy. Na koniec musieli zrobić kogel-mogel, który, mimo że trochę za
słodki, ze smakiem zjedli. Po przejściu kończącego etapu trasy na ostatnim
stanowisku musieli znaleźć balony pochowane w lesie, po czym stworzyć z nich
dziesięć różnych rodzajów broni. Również to im się udało, zrobili m.in. młotek,
kilof i pistolet. Ich grupa wyszła ze startu jako jedna z ostatnich, a do ośrodka
przyszła jako pierwsza – dwie godziny
przed czasem – wyprzedziwszy wszystkich po drodze. Dodatkowo w każdym punkcie
poznawała część historii o pewnym rycerzu, który nam towarzyszył jeszcze przez
trzy dni. Tak zakończył się pierwszy dzień rajdu.
Moja
grupa dołączyła drugiego dnia rano. Obudziliśmy
się chwilę po szóstej, aby wyjść jeszcze przed siódmą. Po lekkim śniadaniu,
spakowani, gotowi do wymarszu czekaliśmy chwilę na druhów punktowych, którzy
mieli iść tą samą trasą. Jednak nie szliśmy z nimi długo, po narzuceniu swojego
tempa, szybko zostawiliśmy ich w tyle. Droga minęła spokojnie i dosyć szybko –
zajęło nam to dwa razy mniej czasu niż przewidywaliśmy – na miejsce przyszliśmy
po ósmej. Drużyna była już w komplecie. W ciągu następnych dwóch godzin opowiadaliśmy
swoje przeżycia i słuchaliśmy innych opowieści z poprzedniego dnia. Około
dziesiątej spakowani i przygotowani do następnej wędrówki przenieśliśmy plecaki
do drugiej części schroniska, gdzie była również odprawa. Na odprawie
sprawdzano, czy znamy trasę, którą mieliśmy przejść, czy jesteśmy odpowiednio
ubrani i czy mamy coś ciepłego do picia. Potem wyruszyliśmy. Droga była dosyć
prosta – ścieżka ułożona z dużych kamieni.

Gdy
doszliśmy na górę, zaczęliśmy współczuć punktowemu, który musiał stać w jednym
miejscu bardzo długo i z pewnością było mu bardzo zimno. Na szczycie wiało jak
nigdzie indziej podczas całego rajdu. Tutaj zadanie polegało na stworzeniu
latawca i napisaniu na nim wiadomości od rycerza do swojego mistrza. To zadanie
poszło nam niezgorzej. Po zakończeniu byliśmy bardziej zadowoleni z tego, że
możemy w końcu zejść z tego zimnego szczytu, niż z tego, że zdobyliśmy
zadowalający rezultat na stanowisku.

Po otrzymaniu
nagrody i kolejnej części opisu przygód rycerza wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy do
miejsca, w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc. Wszyscy z utęsknieniem
czekali na wędrowców z naszego środowiska, z którymi mieliśmy się spotkać
następnego dnia w Szklarskiej Porębie. Po drodze wyprzedziliśmy kilka patroli,
więc na miejscu mieliśmy dosyć dobre miejsca do spania. Po tym jak wszyscy się
umyli, zjedli kolację, była zorganizowana gra
prawie planszowa. W całym pokoju były porozkładane kartki będące polami,
a pionkami byli patrolowi. Naszym „pionkom” należało zrobić zbroję.
Postawiliśmy na modę i wygodę, projektując minimalistyczną „zbroję”. W grze nie
poszło nam tak dobrze jak na punktach, nie zajęliśmy punktowanego miejsca, ale
zabawa była przednia.
Rano
wszyscy weseli, że w końcu zobaczą się ze swoimi starszymi znajomymi,
ruszyliśmy do miasta. Przed jedenastą byliśmy na miejscu. Wyszliśmy jako
ostatni, doszliśmy znowu jako jedni z pierwszych, więc przez jakiś czas
mieliśmy do dyspozycji całą salę gimnastyczną. Przed południem była
zorganizowana gra terenowa, w której mogliśmy wydać nasze ciężko zarobione
pieniądze. Gra polegała na rozbudowaniu swojej twierdzy. Do rozbudowywania
poszczególnych budynków potrzebne były materiały budowlane, które zdobywaliśmy,
wykonując różne zadania. Mieliśmy sporo materiałów, ale nie zdążyliśmy ich
wykorzystać, gdyż postanowiliśmy się najeść i poszliśmy do pizzerii.
Potem był apel, ogłoszenie wyników zarówno z
gry, jak i z poprzednich dwóch dni. Pierwsze miejsce zajęła drużyna, która
zdobyła ponad sto dziesięć punktów, my z siedmioma punktami uklasyfikowaliśmy
się na ósmym miejscu. Po południu miał miejsce finał finałów tras
wędrowniczych, w którym wzięli udział nasi znajomi. Zadania polegały głównie na
współpracy i zgraniu, ale nie brakowało też zwykłych konkurencji
zręcznościowych. Trzeba było między innymi jak najszybciej spakować śpiwory i
wrzucić je do kosza, był bieg w workach – trzy worki w których biegły cztery
osoby itp. Zaprzyjaźniona grupa zdobyła pierwsze miejsce, z którego zarówno my,
jak i oni bardzo się cieszyliśmy.

Po
rozgrywkach udaliśmy się do szkoły, na dużą salę gimnastyczną, gdzie gry i
zabawy trwały do około trzeciej w nocy. Potem niektórzy poszli spać, a nocne marki
zostały jeszcze na pogawędki.
Po prawie nie przespanej nocy ciężko było wstać, ale się przemogliśmy. Kiedy już się dobudziliśmy i posprzątaliśmy śmieci z okolicy naszych śpiworów, udaliśmy się na mszę polową, odprawianą przez harcerskiego kapelana oraz apel końcowy, na którym podsumowano cały wyjazd. Zostały rozdane również nagrody. Zwycięzcy wczorajszego finału tras wędrowniczych odebrali puchar i dumnie reprezentowali nasze środowisko. Po podziękowaniach komendanta rajdu za wspólnie spędzony czas wszyscy autobusem wróciliśmy do domu.
Po prawie nie przespanej nocy ciężko było wstać, ale się przemogliśmy. Kiedy już się dobudziliśmy i posprzątaliśmy śmieci z okolicy naszych śpiworów, udaliśmy się na mszę polową, odprawianą przez harcerskiego kapelana oraz apel końcowy, na którym podsumowano cały wyjazd. Zostały rozdane również nagrody. Zwycięzcy wczorajszego finału tras wędrowniczych odebrali puchar i dumnie reprezentowali nasze środowisko. Po podziękowaniach komendanta rajdu za wspólnie spędzony czas wszyscy autobusem wróciliśmy do domu.
Krzysiek Ostryżniuk 2 D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.